poniedziałek, 18 września 2017
Trani - Castel del Monte - Lecce
Śniadanie w domu rabina podała nam Sylwia, wyjątkowo uprzejma i ładna wnuczka bardzo rozmownej pani, która nas przyjęła poprzedniego wieczoru. Studiuje psychologię, teraz ma urlop, który poświęca wychowaniu dziecka.
Pożegnaliśmy gościnny B&B przy synagodze i przed wyjazdem z Trani weszliśmy jeszcze do Katedry.
Castel del Monte to zamek na wzgórzu z daleka od wszystkiego. Powstał w XIII w. dla Federico II di Svevia, który lubił w nim spędzać samotne chwile w towarzystwie sokołów. Zamek jest świetnie zachowany.
Wracając do głównej drogi spotykaliśmy budowle z kamienia, przypominające muraghi z Sardynii. Te są współczesne i mają raczej praktyczne zastosowanie.
Do Lecce dojechaliśmy przed zachodem. Nocleg zarezerwowaliśmy w Palazzo Castromediano z XVI w. Kolejne wyjątkowe miejsce. Nasz pokój na piętrze, do którego wchodziło się przez taras, miał pewnie z 6-7 m wysokości. Okna wychodziły na elegancką, ale wąską uliczkę. Tę samą zresztą, którą przyjechaliśmy. Centra starych miast mają zasadniczo ostre (solo per autorizzati) ograniczenia ruchu, nie mówiąc o tym, że uliczki są jednokierunkowe. Ale ponieważ jesteśmy we Włoszech, jednośladom wolno wszystko. Parę dni wcześniej Paulo zdziwił się, kiedy powiedziałem, że na kolację wolałbym pójść pieszo, ponieważ chciałem napić się wina. Możesz wypić wino i jechać motocyklem, powiedział. Motocyklistów nie zatrzymują.
W pałacu nie zdziwili się zatem za bardzo, że tam przyjechaliśmy. Motocykl był dość spory, jak na skromny "dziedziniec". Pozwolili nam jednak tam zaparkować.
Wieczór wypełnił nam długi spacer, a potem kolacja w nieodległej restauracji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz